Za każdym razem, kiedy słyszę palestyńskie dzieci mówiące do mnie z uśmiechem „Welcome to Hebron” wydaje mi się, że mówią do mnie „Welcome to Hell’. Jak inaczej niż piekłem nazwać miasto, w którego samym środku Palestyńczycy, zmuszeni są wchodzić do swoich domów od tyłu przez drabiny, bo ulice, przy których mieszkają dostępne są tylko dla Żydów? Jak inaczej niż piekłem nazwać miasto, którego medina stała się miastem duchów, bo ponad 1800 arabskich sklepów w samym sercu miasta – zostało zamkniętych i zabarykadowanych, żeby zapewnić bezpieczeństwo 400 uzbrojonym po zęby osadnikom? Wreszcie, jak inaczej niż piekłem nazwać miasto, w którym małe dzieci idą do szkoły w cieniu karabinów maszynowych śledzących każdy ich ruch? Hebron jest jak zły sen. Jak powracająca historia, która miała się już nigdy nie zdarzyć.
Podróż z Jerozolimy do Hebronu trwa Insallah time. Trudno dokładnie określić ile, bo najłatwiejszy sposób dostania się tam to skorzystanie z nielegalnych ‘taksówek’ z okolic Bramy Damasceńskiej. Taksówki te odjeżdżają wtedy, kiedy się zapełnią – za chwilę, za pięć minut, za godzinę. Taksówki te nie są też do końca taksówkami, a raczej prywatnymi samochodami, które, określimy takim terminem – świadczą usługi transportowe. Taksówka izraelska nie może przejechać legalnie przez checkpoint i wjechać do obszaru A pod kontrolą palestyńską, pod którą znajduje się Hebron (z wyjątkiem wspomnianego Starego Miasta). Taksówka palestyńska na zielonych rejestracjach nie może znaleźć się w Jerozolimie, bo Palestyńczycy, nawet jeśli dostaną pozwolenie na bycie w Jerozolimie czy Izraelu w żadnym wypadku nie mogą przyjechać tutaj własnymi samochodami. Pozostaje więc podróż z panami, którzy w pewnym znanym we Wschodniej Jerozolimie miejscu szepczą Al Khalil, Al Khalil, co oznacza Hebron w języku arabskim. Na takie zawołanie mrugam się porozumiewawczo i pan prowadzi mnie do samochodu – czasem jest to mini bus a czasem prywatny samochód. Pierwszy raz robiłam to z duszą na ramieniu. Kierowca, który wyglądał jak wyjęty z lat 70 tych zaprowadził mnie do busa. Czas oczekiwania trwał mniej więcej powtórzone sześć razy ‘za 5 minut’.
Za drugim razem jak jechałam do Hebronu, czyli dzisiaj, poszło jak po maśle. Trafiłam na samochód osobowy. W środku była już jedna kobieta z całym naręczem zakupów i z kwadratowym aparacikiem, ze srebrnym przyciskiem i maleńkim ekranem. Ekran wskazywał 8734 i liczba ta wzrastała wraz z tym jak pani naciskała przycisk. Pytam pani do czego służy to liczydło? Pytam czy to w sprawie Allaha i wskazuje na niebo. Pani kiwa głową. Aha – czyli liczydło do liczenia pozdrowień dla Allaha. Tymczasem tuż za mną pojawili się dwaj panowie z wąsami bez liczydeł za to z gazetą Al Quds – najlepszą gazetą Zachodniego Brzegu i okupowanej Wschodniej Jerozolimy. Wyjechaliśmy z Jerozolimy w mgnieniu oka. Pan taksówkarz włączył arabskie rytmy i sunęliśmy naszą rozwalającą się Toyotą. “Polisz noł mani” – zagadnął do mnie pan kierowca i nieco zdziwiłam się, że pan tak świetnie odgadł skąd jestem i jeszcze na dodatek zakłada całkiem słusznie, że nie mam zbyt wielu pieniędzy. Po tym jak powtórzył to cztery razy zrozumiałam, że chodzi o ‘Police. No money”, czyli, że jak zatrzyma nas policja to nie jesteśmy wcale taksówką. I nie jedziemy za pieniądze. Jesteśmy zaprzyjaźnieni z panem, panią modlącą się z tyłu i panami wąsiastymi czytającymi Al Quds. I wspólnie jako grupa znajomych jedziemy na wycieczkę do Hebronu.
Dzisiaj droga do Hebronu jest wyjątkowo piękna – pośród wzgórz pełnych drzew oliwnych, których liście przybrały złocisty jesienny kolor. Droga piękna, nie licząc oczywiście muru, który wyłania się bez przerwy miejscami udając falochron przy drodze aż do wjazdu do Hebronu przy którym widnieje wielka czerwona tablica. ‘Ta droga prowadzi do strefy A znajdującej się pod kontrolą palestyńską. Wjazd dla obywateli Izraela może być groźny dla życia i w świetle prawa izraelskiego jest nielegalny’.
Pierwsze wrażenie przy wjeździe do Hebronu jest takie, że to duże i bogate miasto. I bez wątpliwości palestyńskie w sensie politycznej przynależności. Drugie wrażenie to takie, że Hebron – mimo wszystko – jest nadal pełen życia, kłębiącego się nieustannie tłumu, ludzi podążających we wszystkich kierunkach na raz oraz niezmordowanych sprzedawców wykrzykujących ceny wraz z nazwami towaru, który aktualnie sprzedają. Aszara czegoś, talati czegoś, arba arba – znam niektóre cyfry, ale z nazwami warzyw i produktów idzie mi dużo gorzej.
I nagle z tej wrzawy i tego gwaru wchodzę do opustoszałego Starego Miasta. Różnica jest szokująca. Do tej starej mediny nad którą góruje Meczet Abrahama – miejsce święte i dla Muzułmanów i dla Żydów, prowadzi gąszcz małych uliczek obsianych checkpointami, zasiekami i murem, który oddziela palestyńską część miasta od jego serca – znajdującego się pod całkowitą kontrolą armii izraelskiej. Hebron od 1997 roku na mocy tak zwanego “Protokołu Hebrońskiego” podzielony jest na dwie części. Część H1, w której mieszka 140.000 tysięcy Palestyńczyków pozostaje pod kontrolą Autonomii Palestyńskiej, choć na pobliskich wzgórzach rozsiane są izraelskie wieże strażnicze monitorujące ruch w mieście. Część H2 zajmująca serce Hebronu znajduje się pod całkowitą kontrolą armii izraelskiej. Na co dzień ten stosunkowo mały obszar patrolowany jest przez 2000 żołnierzy strzegących bezpieczeństwa około w około 500 radykalnych osadników żydowskich skupionych w trzech osiedlach, paraliżując życie 30.000 tysięcy mieszkających tam Palestyńczyków.
Celem utworzenia H2 było zapewnienie osadnikom ‘wolnej przestrzeni życiowej’, co oznacza, że Palestyńczycy pozostający w środku żyją na ulicach poprzecinanych szlabanami i checkpointami wśród ciągłej obecności armii izraelskiej i są poddani potężnym restrykcją dotyczącym swobody przemieszczania się. Ci Palestyńczycy, którzy zdobyli się na pozostanie w newralgicznych ulicach Starego Miasta – muszą wychodzić ze swoich domów od tyłu – przez okna po drabinach. Nie mogą wychodzić od frontu, bo ulice przy których stoją ich domy dostępne są tylko dla żydowskich osadników. Okna, które wychodzą na główne ulice są szczelnie zatkane siatkami i klatkami – stanowiąc ochronę przed kamieniami osadników.
Te ulice obszaru H2 po których jeszcze mogą się poruszać Palestyńczycy podzielone są na dwie części. Środek ulicy, łącznie z ruchem kołowym zarezerwowany jest ‘wyłącznie dla Żydów’. Palestyńczycy mogą się poruszać jedynie wydzielonym poboczem. I wyłącznie pieszo. Wszystkie produkty w całym obszarze H2 noszone są więc przez na rękach – zakupy, butle gazowe, meble.
Ponad 1800 sklepów, w okolicach ulicy Shuhada, dawniej centralnej ulicy Hebronu, zostało zamkniętych przez armię w celu zapewnienia ‘bezpieczeństwa’ osadnikom. Mieszkania nad sklepami, na górnych piętach sklepów pozostają w większości puste. Dziesiątki rodzin palestyńskich zamieszkujących te okolice od pokoleń zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, inni wyprowadzili się nie mogąc wytrzymać napięcia i przemocy. Na dachach domów zainstalowane są posterunki żołnierzy. Cały obszar jest monitorowany przez setki kamer. Ci, którzy zdobyli się na to, żeby zostać żyją w ciągłym napięciu, pod ciągłym nadzorem żołnierzy uzbrojonych po zęby.
Stare Miasto jest więc dziś miastem duchów. Shuhada street i okoliczne przecznice są więc zupełnie opustoszałe, gdzieniegdzie otwarte sklepy sterczą jak smutne ślady po dawnym życiu. Poprzecinane szlabanami i murem i posterunkami żołnierzy, żeby kontrolować każdy ruch Palestyńczyków.
Wszystko to wygląda jedna wielka surrealistyczna gra komputerowa – gdzie sceneria jest równie ‘wyczyszczona’, teren patrolują setki uzbrojonych żołnierzy, a w zaułkach grasują terroryści. Kiedy byłam w Hebronie po raz pierwszy żołnierze mieli manewry wojskowe. Setki żołnierzy biegających z karabinami po mieście duchów, wozy opancerzone, karetki, a w środku, w zaułkach życie próbujące się toczyć normalnie.
Ale dzisiaj jest spokojniej.
O tym jak wygląda droga dzieci do szkoły przez Checkpoint 56 czytaj tutaj